ROZWÓJ OSOBISTY, MOTYWACJA, REFLEKSJE, SPOSTRZEŻENIA. Z ASEM WYGRYWASZ.

środa, 14 grudnia 2011

Poszkoleniowe wrażenia


Jakiś czas temu brałam udział w bardzo licznych szkoleniach. Ilość była wręcz hurtowa, a każdy mój weekend zajęty. Tematyka była bardzo różnorodna – od zarządzania sobą w czasie, poprzez sprzedaż aż do relacji terapeutycznych i diagnozy w psychologii. Skąd ten mój zapał? Oczywiście z chęci zdobywania (czy w tych przypadkach – raczej systematyzowania)  wiedzy  i umiejętności.

Ale nie tylko. Głównie ciekawa byłam  innych trenerów – jak reagują na sali szkoleniowej, na co zwracają szczególną uwagę, w jaki sposób się prezentują, jak wygląda współpraca z grupą i jaki mają stosunek do grupy.

Wyciągnęłam wiele wniosków dla siebie – od bardzo prostych:
·         nie zawsze cena decyduje o jakości szkolenia  (jakość i cena nie zawsze są wprost  proporcjonalne). Byłam na bardzo tanim szkoleniu, które mogłoby na dobrą sprawę kosztować 10 razy więcej i na kiepskim, na które za drugim razem nie wydałabym ani grosza.

·         Trener może być rewelacyjny, ale grupa jest zamknięta na współpracę. 
      Choćby trener fikał koziołki i stosował wyjątkowo niekonwencjonalne metody pracy,  grupa i tak  jest głównie zainteresowana przerwą obiadową i skróceniem szkolenia. Tak bywa podczas szkoleń, na które ludzie nie idą z własnego wyboru. Jest nowe rozporządzenie, nowa metodologia – grupa musi być przeszkolona . Chce czy nie chce. Podczas ewaluacji to nie trener jest oceniany ale temat szkolenia. I trener obrywa niezasłużenie.

·         I pokrewny punkt – nie z każdą grupą trener nawiąże właściwą relację. Z jedną będzie żartował, zaś drugiej żarty nie śmieszą i świadczą o małym profesjonalizmie trenera. 

·         Temperament trenera ma ogromny wpływ na dynamikę szkolenia. Banał niezwykle istotny podczas dłuższych szkoleń.

·         Aktywne metody pracy … Kiedy wydawałby się, że na dobre odchodzimy od szkoleń w postaci pokazu 888 slajdów, podczas jednego ze szkoleń spotkałam się z sytuacją dla mnie  niesamowitą. Trener – bardzo dobrze przygotowany- poprowadził szkolenie zgodnie z cyklem Kolba, opierając się na doświadczeniu  i późniejszym generowaniu wiedzy. Moim zdaniem szkolenie bardzo ciekawe i twórcze. I o dziwo, podczas rozmowy z  grupą w trakcie przerwy usłyszałam takie komentarze „Co to za trener, grupa wie więcej od niego”. Przyzwyczajenie do metod poglądowych i trenera-nauczyciela w niektórych grupach jest nadal obecne. I to głęboko.

W kolejnym moim wpisie zajmę się  typologią trenerów. Od „gwiazdy” poprzez „trenera od wszystkiego” po „misjonarza”.

Zapowiada się ciekawie:)


Pozdrawiam,
AS

czwartek, 10 listopada 2011

O odpowiedzialności - ciąg dalszy


W pracy psychologa, terapeuty , a czasem również w sytuacjach szkoleniowych spotykam się z prośbą Klienta:
- Niech mi Pani powie, ale jak to zrobić? Co by pani zrobiła na moim miejscu? Co mam zrobić dokładnie?
Albo też : czy takie rozwiązanie będzie dobre? Czy tak to należy zrobić?
I wtedy w mojej głowie pojawia się pytanie:
W jakim celu chcesz to wiedzieć? Co ci to da, że ja bym zrobiła tak albo inaczej?
I przede wszystkim: skąd mam wiedzieć, że to, co poradzę, będzie Tobie służyć?

Klient, pacjent, osoba przychodząca z problemem tak naprawdę wie, co należy zrobić.
Takie jest moje podstawowe założenie w pracy. 
To człowiek, który do mnie przychodzi, jest ekspertem od swojego świata. Zna swoje życie i swoje możliwości najlepiej. Moje „gdybanie” nic nie pomoże. To Klient posiada zasoby, dzięki którym może rozwiązać swój problem.

Za takim pytaniem bardzo często kryje się warstwa poczucia odpowiedzialności za swoje działania i ich konsekwencje. Jeżeli ja, jako psycholog, terapeuta udzielam rad – biorę na siebie odpowiedzialność za życie drugiego człowieka.

Pragnę tutaj wyraźnie zaznaczyć, że nie mówię o doradztwie czy innych sytuacjach, w których podzielenie się swoimi uwagami jest z góry zakładane i  korzystne dla klienta. Moja wiedza czy doświadczenie może okazać się przydatna w sytuacji, kiedy ktoś jest na tyle dojrzały, by spokojnie rozważyć wszystkie możliwe opcje i wybrać dla siebie najlepszą.

Najczęściej jednak nie dotyczy to klientów, którzy pytają „Co ja mam zrobić?” albo „Co Pani by zrobiła na moim miejscu”.
Najczęściej te właśnie osoby potrzebują scedowania odpowiedzialności na kogoś innego.
Najczęściej nie oznacza – zawsze. Zdarza się, iż człowiek jest tak bardzo „wewnątrz” swojej sytuacji, iż potrzebuje spojrzenia kogoś z boku. Wtedy warto się upewnić, czy to jest ta prawdziwa potrzeba drugiego człowieka.

Taką sytuację można przenieść na typową sytuację pomiędzy znajomymi czy przyjaciółmi, kiedy jedna osoba opowiada o swoich problemach, a druga próbuje jej doradzić. I zaczyna się gra w „Tak, ale”
- Może mogłabyś …
- Tak, ale sama nie wiem. Chyba nie dam rady.
- No jeżeli nie dasz rady, to spróbuj to zrobić…
- Chciałabym, ale nie mogę, bo….

I tak dalej, i tak dalej… Aż do wyczerpania pomysłów lub cierpliwości …


Pozdrawiam, 
Agnieszka

poniedziałek, 24 października 2011

Tezy, hipotezy i inne ezy


Inspirację dla tego postu stanowiła pewna historia, która niedawno miała miejsce.

Chciałam załatwić pewną sprawę z osobą, która wiedziała, że pod  pewnymi względami postępuje nie fair względem mnie.
Wiem o tym, a co więcej, świadomie rezygnuję z asertywności na rzecz uległości, bo to paradoksalnie jest w tej sytuacji bardziej korzystne.
Ta osoba wie, że postępuje nieuczciwie.
Moja sprawa nie miała nic wspólnego z „punktem zapalanym” .

Co się okazało: podczas rozmowy ta osoba w ogóle nie zrozumiała, z czym do niej przychodzę i w jakim celu chcę podjąć działania, które zaproponowałam! Co więcej początkowo odmówiła czemuś, co było dla niej korzystne.

Jak to się stało?
Kiedy tylko mnie zobaczyła, w jej głowie pojawiła się hipoteza „Agnieszka, na pewno chce to, to i tamto”.
 (Pamiętacie te sytuacje, kiedy widząc kogoś, od razu myślicie, że nie oddaliście  mu książki...od zeszłego roku?)

A ja wcale nie chciałam.
Osoba  przestała słuchać. Zamknęła się. Odnosiła wszystko, co powiedziałam do naszych problemów.

Wiem, że sytuacja może wydawać się nieco skomplikowana, ale nie chcę podawać szczegółów umożliwiających identyfikację.


W tym roku rozpoczęłam naukę w szkole terapeutycznej w nurcie terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach.
Na samym początku niewiele wiedziałam na ten temat – znałam tylko założenia tej szkoły, jej filozofię. I za każdym razem kiedy czytałam opis, byłam przekonana: To jest to! To właśnie mi w duszy gra, z tym podejściem się w 100% zgadzam.
Najkrócej filary TSR przedstawiają się tak:

1.            Jeżeli coś się nie zepsuło – nie naprawiaj tego.

2.      Jeżeli coś działa, rób tego więcej.

3.      Jeżeli coś nie działa, nie rób tego. Rób coś innego.

Banalne i proste, prawda? A jakież to wyzwanie!

W tym systemie  terapeuta wychodzi z założenia, że nie wie nic na temat swojego klienta. Nic na temat jego świata, jego wartości, jego życia. Jest osłem!
To pacjent jest ekspertem od swojego życia, od siebie. Terapeuta jest tylko narzędziem, dzięki któremu w życiu pacjenta zajadzie pożądana przez niego zmiana.
Takie podejście terapeuty musi być wolne od hipotez. Od tych ciągle rodzących się w głowie pomysłów: acha! ja wiem co z nim zrobić! Ja wiem jak! Masz depresję, dystymię, atksję, Adhd! Masz etykietkę, wrzucę Cię do worka, w którym znajdują się sposoby na Twoją zmianę. Zmianę jaką ja chcę. Niekoniecznie TY.

Nic nie wiesz!

To właśnie podejście zaczęłam przenosić na swoje codzienne życie.

Nie wiem.
Nie nastawiam się, że będę miała zły dzień.
Nie wiem.
Nie oczekuję, ze będę miała świetny dzień.
Nie wiem.
Nie oczekuję, że każdy zgodzi się z moimi pomysłami.
Nie stawiam hipotez, co jest dziecku, które ma problemy w szkole.
Nie stawiam hipotez, jaka będzie grupa z którą będę prowadzić szkolenie, na podstawie zdjęcia, które widziałam w Internecie.
Nie nastawiam się, że znajdę odpowiedź, ze pomogę.....

Nie wiem.

Mogę wiedzieć to, co zależy ode mnie.
Ktoś powie, że dobry humor. A może, sposób pracy z grupą wpłynie na ich zachowanie.
Pewnie w jakimś stopniu tak.

Ale nie stawiam hipotez. Podążam za, obserwuję i reaguję na bieżąco.
Nie jest to filozofia dla każdego, nie każdemu się spodoba, ba! Niewielu ona będzie bliska.


Bo my chcemy wiedzieć. Bo dzięki temu czujemy się bezpiecznie. Bo świat dzięki temu jest przewidywalny.

Tak samo ta osoba. Ona chciała wiedzieć. Chciała mieć poczucie kontroli. Ale niestety przez te chęci, właśnie ją straciła.


Pozdrawiam,
AS

niedziela, 16 października 2011

Alicja w krainie czarów


Alicja szuka pracy.

Przegląda najpopularniejsze serwisy, zagląda do czasopism branżowych, dzwoni do firm i wysyła listy. Alicja jest bardzo kreatywna. Ostatnio wysłała swoją aplikację w formie audio. 
Ale i tak się nikt do niej nie odezwał.

Alicja zastanawia się, co jeszcze może zrobić.
Usłyszała gdzieś, że poprzez 10 osób można dotrzeć do każdego człowieka na ziemi. Próbuje w każdy możliwy sposób „złapać” pracodawcę. Nie ma takiego serwisu społecznościowego na którym nie miałaby konta: GL, LinkedIn, StepStone o FB, NK, Blipie, Twitterze nie wspominając.

Alicja sukcesywnie rozsyła swoją cevałkę, za każdym razem dostosowując ją do wymagań stanowiska, o które się ubiega. A cevałkę ma piękną – ileż w niej kolorowych pól tekstowych, ileż precyzyjnie sformułowanych zdań z wykorzystaniem wiedzy ze szkoleń o technikach wpływu społecznego i NLP. Zdjęcie – półoficjalne, w pozycji otwartej, z szerokim uśmiechem i mądrym spojrzeniem. 
Wieku w cv nie podała. Ma już ponad trzydziestkę. A to bywa grzechem.

Alicja ma doskonałe wykształcenie: doktorat, którym lubi się pochwalić, drugi kierunek – oligofrenopedagogika jest tym, co ją zawsze interesowało. Podkreśla, iż studia skończyła z wyróżnieniem. Kursy i szkolenia tworzą oddzielną rubrykę. Wszak liczy się rozwój.
Ma też doświadczenie w pracy – w czasie studiów chodziła na wolontariat, potem praktyki, czasem pracowała gdzieś na zlecenie.
Język angielski biegle, oczywiście potwierdzony certyfikatem. Ostatnio zaczęła - tak modny – chiński.

Alicja wysyła swoją cevałkę do wszystkich okolicznych przedszkoli. Nie ma wysokich wymagań – chce pracować z dziećmi.
I jakoś nikt nie odpowiada. Alicja martwi się coraz bardziej i zaniża loty. Może pomoc przedszkolna?

Próbuje złapać króliczka. 
Ale to nie jest "ten" króliczek.

Alicja jeszcze nie wie, że potencjalny pracodawca ma świadomość, że kiedy ją zatrudni, po jakimś czasie zaobserwuje u niej: agresję, frustrację, znużenie i bunt. Poczucie niespełnienia i brak samorealizacji. Będzie widział  osobę przyzwyczajoną do wyzwań, powoli przechodzącą w stan regresji.
I pracodawca wie, że Alicja wcześniej czy później zrezygnuje. A on straci wykwalifikowanego pracownika, w którego zainwestował czas i, często, pieniądze.

Bo Alicja już będzie wiedziała, że stać ją na więcej.


Pozdrawiam,
Agnieszka

środa, 10 sierpnia 2011

Od niezadowolenia do samospełnienia


Liczy się nie to, co masz, ale co robisz z tym, co masz.
Autor nieznany

Autorem powyższego cytatu może być każdy. Nieznany everyman. Takie słowa mogły paść z ust przyjaciółki, kogoś z rodziny, współpracownika. Z ust kogoś, kto dostrzega, iż nie jest najważniejsze samo posiadanie zasobów, ale ich wykorzystywanie.

Od jakiegoś czasu zastanawia mnie kilka kwestii dotyczących wykorzystywania własnego potencjału. Realizacji własnych możliwości, talentów, stosowania posiadanej wiedzy i umiejętności. Oczywiste jest, iż rzadko (o ile w ogóle jest to możliwe) wykorzystujemy cały posiadany potencjał. 
Jeżeli tak jest, może się niestety okazać, iż jest on niewielki;)
W większości jednak korzystamy tylko z części możliwości. W swoim miejscu pracy mamy określone obowiązki, które spełniamy. Podobnie jest w rodzinie czy grupie społecznej, do której przynależymy.

Chciałabym przyjrzeć się możliwym potencjalnościom, których czasem nie dostrzegamy.
Osobiście dzielę zasoby na wewnętrzne i zewnętrzne. Do zewnętrznych zaliczam posiadane przedmioty, warunki życia, posiadane dobra materialne. Są one bardzo istotne, jednak o wiele ważniejsze w mojej opinii są zasoby wewnętrzne.
W literaturze zalicza się do nich: wsparcie społeczne, poczucie własnej wartości, poczucie własnej skuteczności, poczucie koherencji, optymizm, umiejscowienie kontroli, optymizm. Często wymienia się również asertywność, konstruktywny sposób wyrażania emocji, dojrzałość stosowanych mechanizmów obronnych.

Uważa się za istotne także posiadaną inteligencję, wiedzę oraz umiejętności. I tutaj często pojawia się problem.

Kolejne studia skończone, następny zdobyty certyfikat, zaświadczenie, świadectwo. Można powiedzieć – swoiste kolekcjonerstwo. Bywa, że podnoszenie swojej wartości rynkowej idzie w parze ze wzrostem posiadanych zasobów zewnętrznych (zwłaszcza materialnych), ale często tylko z podniesieniem poczucia poczucia własnej wartości Certyfikowanego. I to na krótko. Trzeba zatem zaczynać od nowa – jeszcze jedne, piąte studia, kolejny kurs. Bo a nuż się przyda. Choć do tej pory jakoś się nie przydawały.

Znam wiele osób, które skończyły jeden kierunek i świetnie sobie w życiu radzą. Ba, znam wiele osób, które nie skończyły studiów i radzą sobie o wiele lepiej niż Ci, którzy to zrobili. Znam też takich, którzy nie znają umiaru, a mimo to ich sytuacja życiowa nie ulega zmianie.

Nie neguję samodoskonalenia, rozwoju. Absolutnie nie
Namawiam natomiast do przyjrzenia się temu, co już posiadamy.
Może świetny, choć niepotwierdzony żadnym dokumentem, angielski?
Może studia, o których już prawie zpomnieliśmy?
Może łatwość nawiązywania kontaktu z ludźmi albo wrodzone zdolności handlowe?


Jesteś jedyną osobą na świecie, która może wykorzystać Twój potencjał
mawiał Zig Ziglar i miał rację. Tylko może zamiast gonić za poszukiwaniem kolejnych możliwości, spróbuj wykorzystać to, co udało Ci się zdobyć do tej pory?
Wykorzystaj w tym celu swoje wewnętrzne zasoby: optymizm i poczucie koherencji. Pozwól sobie na przerwę i skorzystaj z tego, co już masz.


Samospełnienie, jak podaje SJP, to zadowolenie z siebie i swoich sukcesów.  
Pozwól sobie na nie.
Daj sobie na nie czas. Doceń to, co już udało Ci się osiągnąć.

Pozdrawiam,
Agnieszka

czwartek, 4 sierpnia 2011

Jak się masz Drogi Ośle?


Witajcie po lipcowej nieobecności!
Dużo przez ten czas się działo. Pojawiło się wiele ciekawych i inspirujących pomysłów.

Kilka dni temu miałam okazję obejrzeć film „Temple Grandin” zrealizowany dla HBO. I szkoda, że jest to film „telewizyjny” – myślę, że mógłby być przebojem kinowym na miarę „Pięknego umysłu".
Produkcja przedstawia autentyczną historię dziewczynki dotkniętej autyzmem, która po latach zostaje profesorem uniwersytetu.

Film przejmujący, dający do myślenia, i co najważniejsze – oparty na faktach.

Temple zaczęła mówić w wieku 4 lat. Zachowania i emocje ludzi były dla niej często nieczytelne, zaś język sprawiał wiele trudności. Ciągi i sekwencje słowne były dla niej trudne do zapamiętania i zrozumienia. Myślała obrazami. Bodźce sensoryczne odbierane przez skórę: dotyk, przytulanie, głaskanie odbierała jako bardzo nieprzyjemne, tak samo zresztą jak nadmiar bodźców słuchowych. Była wybitnie utalentowana. Temple doświadczyła wiele miłości i wsparcia w swoim życiu – matki, ciotki, nauczyciela – mentora.
Napisała kilka książek m.in. „Byłam dzieckiem autystycznym” pokazując świat z perspektywy autyzmu. Temple żyje do dziś, prowadzi liczne wykłady na temat autyzmu i zespołu Aspergera. Bardzo aktywnie angażuje się w projekty mające na celu humanitarne traktowanie zwierząt hodowlanych.  Jest doktorem zoologii.

Film doskonale pokazuje syndromy autyzmu. Co ciekawe, także z perspektywy osoby autystycznej – można wręcz zobaczyć świat oczami autystyka.



Link dla ciekawych





Autyzm jest dla mnie interesujący z perspektywy wykonywanego zawodu. 
W pracy spotykam się z dzieci z objawami ze spektrum autyzmu. Ale nie tylko z tego powodu ta historia wywarła na mnie ogromne wrażenie.

Jeżeli osoba autystyczna może, pomimo licznych i niezaprzeczalnych trudności, wiele osiągnąć to co nas, zdrowe osoby przed tym powstrzymuje?
Co sprawia, że szukamy wytłumaczeń, wyjaśnień, usprawiedliwień?
Czemu tak często sabotujemy samych siebie?
Zamiast otwierać kolejne drzwi  (co jest pięknie ukazane w filmie) siedzimy w zamknięciu?

Przypomina mi się historia pewnej dziewczyny, z którą rozmawiałam o jej problemach z otwarciem się na świat i ludzi. Nazwijmy ją, by zachować anonimowość, Hania.
Hania mówiła, iż żyje tak, jakby cały czas była zamknięta w szklanej kuli. Jej życie jest całkiem przyjemne, ale ciągle czegoś jej brakuje. Ma poczucie, iż jest zamknięta w swoim swiecie i bardzo samotna.Wiele wysiłku wymagało, by w końcu, w wyobraźni, Hania opuściła tę kulę. Rozbiła ją. Pojawił się ogromny lęk przed pokazaniem się światu taką, jaką była. Bez gombrowiczowskiej gęby. Bez maski. Ale wtedy Hania poczuła się wolna. Podatna na zranienia, ale ciekawa życia i świata.


Ostatnio bardzo dociera do mnie to, co głosi Anthony de Mello. W „Przebudzeniu” staje w opozycji do podejścia, że „ja jestem ok i Ty jesteś ok”. Mówi „nie, ja jestem osłem i Ty jesteś osłem”. I ta osłowatość w nas jest. Przyznanie się do niej jest jak pierwszy krok do rozbicia szklanej kuli. Pierwsze uderzenie młoteczka. Ja i Ty mamy swoje wady, słabe strony, irracjonalne lęki, racjonalne obawy. Ale zamiast temu zaprzeczać, może warto tę osłowatość zaakceptować. Powiedzieć sobie: jestem osłem. Spróbuj! Powiedz teraz: jestem osłem! Ba, jestem osłem i cieszę się z tego!

Temple miała niewątpliwie pod górkę. Ty i ja nie mamy aż tak bardzo, jak ona. Ot, czasem jakieś wzniesienie. Drobny pagórek. Spakujmy więc plecak i ruszajmy w drogę, Drogi Ośle.

A na początek polecam ten film. Naprawdę warto.

Pozdrawiam ,
Agnieszka

czwartek, 30 czerwca 2011

7 dusz

Krótki wpis.
Bo dużo można napisać.
Jednak to, co przychodzi do głowy, niekoniecznie nadaje się do napisania.




Film „7 dusz” zaczęłam oglądać z nastawieniem, że Pan Smith niczym mnie nie zaskoczy. A już na pewno nie wyskoczy z szufladki do której się wpisał (wpisałam go?). Zmieniam zdanie .

Film wciągający. Nie lubię filmów, kiedy po pierwszych trzech minutach mogę przewidzieć zakończenie. Tutaj jest inaczej. Nie wiadomo o co chodzi. Dopiero w połowie filmu wszystko zaczyna się wyjaśniać, tworzyć całość.

Film zostaje na długo w pamięci, budzi pytania, zmusza do refleksji.

Wyzwala emocje – silne, różne, nie pozostawia obojętnym.

Miłość, poczucie winy, wartości, żal, krzywda, odpowiedzialność.

Nie opiszę fabuły, można znaleźć w internecie.

Moim zdaniem, jest to film, który wymaga pewnej gotowości i dojrzałości widza. Otwartości.


Film, który trzeba obejrzeć.


Agnieszka

piątek, 24 czerwca 2011

Po nitce koncentracji do kłębka sukcesu

W nauce najważniejsza jest koncentracja. W realizowaniu celów również. 

Podobnie w osiąganiu sukcesów.

Matthews William twierdzi „Pierwsze prawo sukcesu... to skoncentrowanie się, zogniskowanie całej energii w jednym punkcie i zmierzanie prosto do tego punktu, bez patrzenia na prawo czy lewo”.

Podpisuję się pod tym obiema rękami. Rozproszenie, nieracjonalne wydatkowanie energii, nadmierne (podkreślam: nadmierne) analizowanie, skupianie się na sobie zamiast na celu, nie prowadzą do osiągnięcia oczekiwanych rezultatów. Prowadzą, co najwyżej, do poczucia, że coś się dzieje, że jesteśmy cały czas w ruchu, pracujemy intelektualnie, jesteśmy zajęci. A aktywność nie jest synonimem skuteczności
Właściwie pojmowana aktywność jest środkiem do celu. Często bywa niestety tak, że aktywność jest mylona z efektywnością.

No przecież robię tak dużo, nie mam czasu na nic, jestem zajęta/y od rana do później nocy!!!

I co z tego? Ile z wykonywanych zajęć jest, z punktu widzenia nadrzędnego celu, zbędna? Czy tych osiem godzin w pracy autentycznie przybliża mnie do wielkiej kariery pisarza/gitarzysty/etc? Czy robiąc to, co robię przybliżam się choć o krok do mojego wymarzonego celu?

Podstawą osiągnięcia sukcesu, jest koncentracja na nim. Jest codzienne podejmowanie nawet malutkich, w duchu kaizen, kroczków. Dodawanie cegiełki, zwiększanie wysiłku choć o 1%.

Ale jak pozostać skoncentrowanym? Co zrobić, by nie stracić głównego celu z oczu?

Po pierwsze: Zrób to!

Zrób pierwszy krok, postaw lewą nogę za prawą, potem prawą za lewą... Nie obawiaj się, że to, co robisz, nie jest doskonałe. 
Najważniejsze jest, abyś zaczął to robić! 
W taki sposób, w jaki teraz potrafisz. Może niedoskonały, może jeszcze niepewny, może nawet zupełnie błędny!
Ale dopóki będziesz tylko myśleć o zrobieniu czegoś, zamiast działać, nigdy nie osiągniesz celu. A frustracja będzie się pogłębiać.

Po drugie: Nie ma próbowania. Jest robienie.

Życie, pomimo wielu analogii, to nie jest typowy teatr. Nie ma próby generalnej, nie ma poprawek. Nie ma nawet suflera. Wychodzisz na scenę, grasz rolę pierwszoplanową, czasem nawet nie znasz tekstu. Nie masz możliwości spróbowania. Wychodzisz i grasz. Działasz.

Część osób, kiedy je o coś proszę, odpowiada: ok, spróbuję.
A potem, na pytanie o rezultaty, odpowiada: udało się/nie udało się.

Dwa zdania. A ile informacji z nich płynie!

Próbowanie, czyli brak decyzji – nawet brak założenia, że postaram się to zrobić jak najlepiej: Zrobię to jak najlepiej będę mógł/mogła. Przyczynię się do wykonania w maksymalnym stopniu.

Udało się. Jestem zewnątrzsterowny/a - były sprzyjające okoliczności, akurat byłam w dobrym nastroju, akurat trafiłam w totolotka, a przepowiednia wróżki się sprawdziła.
Udało się
Nie: dokonałem tego, przyłożyłem się do tego, dałem z siebie wszystko.

Próbowałem i udało się!

Kwintesencja braku 100%  zaangażowania i odpowiedzialności za własne poczynania.

Nie ma próbowania. Jest działanie.

Po trzecie: Motywacja.

Skąd bierze się rozproszenie? Jakie są jego przyczyny?
Jeżeli cel jest wystarczająco ważny, rzadko wdziera się zwątpienie. Kiedy bardzo Ci na czymś zależy, kiedy jesteś (używając modnego ostatnio słowa) sfokusowany, nic Cię nie powstrzyma.

Wyobraź sobie, że Twój partner (nawiązując do znanej wszem i wobec historii) ma białaczkę. Co zrobisz? Rozłożysz ręce? Będziesz próbować mu pomóc? Czy poruszysz niebo i ziemię by zdobyć szpik?

Właśnie tak jest z celami. Jeżeli chcesz założyć własną firmę, to czy będziesz opowiadać o tym w zaciszu własnego mieszkania czy na rekrutacji do projektu, z którego możesz dostać dofinansowanie?
Nawet jeżeli nie dostaniesz się do TEGO projektu, to weźmiesz udział w kolejnym. Jeśli i tam się  nie osiągniesz celu, to i tak znajdziesz pieniądze, znajdziesz sposób by stać się właścicielem „swojego poletka”.

Po czwarte: Powiedz NIE przeciętności.

Prawdopodobnie żyjesz dość wygodnie. Prawdopodobnie masz samochód, mieszkanie na kredyt, jakoś wystarcza Ci od pierwszego do pierwszego. Może nie ma szaleństw, ale Hel uda się w tym roku odwiedzić. A jak nie Hel, to chociaż Kazimierz. Jest spokojnie, bezpiecznie, w szufladzie leży umowa: pełny etat, czas nieokreślony. Wieczorem „M jak miłość”, rano ta sama trasa.

W sumie powinieneś być zadowolony. Nie ma na co narzekać.
Żyjesz dobrze, nic Ci nie można zarzucić.
I tylko czasem pojawia się myśl: przecież nie tak miało być! Przecież stać mnie na więcej.

I co wtedy zrobisz?

Nawet jeżeli jesteś skoncentrowany na celu, czasem może się zdarzyć, iż stracisz go z oczu. Ale na pewien czas. Czasem zrobisz to świadomie, czasem uświadomisz sobie po fakcie.

Ale jeżeli nie zgodzisz się na przeciętność, wyjdziesz z marazmu. Podążysz za swoim celem. Zamiast tracić czas na seriale, zaczniesz uczyć się języka. Swój czas poświęcisz na to, co dla Ciebie ważne. Pewnie nie rzucisz od razu pracy, ale może sprzedasz samochód, kupisz rower a pieniądze przeznaczysz na to, co przybliży Cię do realizacji marzeń? Wszystko zależy od Ciebie.

Od 10 lat nie mam telewizora. Jeżeli uważam, że coś jest warte obejrzenia, najczęściej mogę to znaleźć na internecie. Zamiast „Rozmowy w toku” toczę dyskusje z moim mężem, zamiast podglądać cudze życie w „Klanie”/etc dbam o własny rozwój. Polecam:)


Po szóste: Koncentruj się na tym, co chcesz a nie na tym, czego nie chcesz.

Ile osób doskonale wie, czego nie chce! Kim nie chcą być, czego nie chcą robić, jak nie chcą żyć. Wyzwaniem natomiast jest pytanie: kim chcę być?, jaki/a chcę być, gdy to osiągnę?, co będę wtedy robić?
Przez długi czas doskonale wiedziałam, czego nie chcę: nie chcę być psychologiem klinicznym, nie chcę oglądać telewizji, nie chcę pracować w toksycznym środowisku.

Jednak odpowiedź na pytanie o dookreślony cel, często stanowiła wyzwanie. Jestem człowiekiem „wieolwątkowym”. Wiem, że mogę robić w życiu wiele bardzo różnych i odrębnych rzeczy. Ale aby osiągnąć sukces, trzeba się skupić na tym, co najważniejsze. Wiedzieć, co się chce. Trudno być jednocześnie świetnym fryzjerem i doskonałym mówcą. Gdzie siebie wtedy umieścisz? Jak określi i sklasyfikuje Cię rynek?

I ostatnie: Twój czas jest teraz!


Jeżeli masz cel, jesteś przekonany, że jest  on "tym" celem,  jesteś gotów wyjść ze strefy bezpieczeństwa i podjąć działanie – ZRÓB TO! 
Nie czekaj. Zadzwoń, napisz maila, wypożycz książkę, idż na szkolenie.
Zacznij.




Pozdrawiam,
Agnieszka









poniedziałek, 13 czerwca 2011

Samotna podróż

W ostatnim czasie wiele zmienia się w moim życiu. Wiele spraw zakończyło się lub właśnie się kończy. Wiele spraw zaczęło się lub zaczyna, ewentualnie rozpocznie się w najbliższych miesiącach.
Są takie momenty w życiu człowieka, psycholog nazwał by je kryzysami rozwojowymi, kiedy kwestionujemy to, co do tej pory wydawało nam się ważne. Przeżywamy swego rodzaju żałobę, by narodzić się na nowo. Jest to czas wymagający, trudny, melancholijny. Często związany z poczuciem bezradności,  poczuciem żalu oraz straty. Wiąże się z wrażeniem zagubienia, czasem zanegowaniem swoich wyborów albo podjętej drogi,  swojego odbioru świata, swojej doskonałości...
Ale jest to czas, który prowadzi ku  wyzwoleniu i odkryciu siebie na nowo.  Jako człowieka dojrzalszego, świadomego, czasem po przegranych bitwach, ale ostatecznie wygrywającego wojnę.

Jednak chciałabym się skupić nie na znaczeniu kryzysów i rozwoju dla jednostki, ale dla innych – dla znajomych, przyjaciół, rodziny. Zmiana jednego członka systemu przecież  musi wyzwolić zmiany w jego innych członkach! Może się zdarzyć, iż przeobrażenie doprowadzi albo do wzmocnienia relacji albo… zerwania.

Może się zdarzyć, że druga osoba również zacznie się zmieniać. Tak często bywa w relacjach partnerskich, zwłaszcza kiedy dwie osoby są otwarte na siebie. Rożnie bywa z przyjaciółmi.
Takie momenty kryzysowe w życiu to czas skupienia się na sobie, czasem nawet zaniechania kontaktów.  Jest to ten czas, kiedy kroczy się samotnie.

Część przyjaciół czuje się wtedy odrzucona, zaniedbana, odstawiona na boczny tor. Pojawiają się różne koncepcje: od wynikających z troski  „Nie dzwonisz, czy coś się stało”,  po poczucie zagrożenia  „Nie dzwonisz, obraziłaś się?” czy wręcz odrzucenia „Skoro nie dzwoni, to na pewno boli ją moje doskonałe życie/ chce odciąć się od takiej niedojdy jak ja”
Może nastąpić rotacja – nagle zaczynają nam w życiu towarzyszyć zupełnie inni ludzi. Ci, którzy byli, nie stają się przez to mniej ważni. Ale jeżeli nie potrafią zaakceptować, a czasem nawet zauważyć zmian ich miejsce zajmują inni.  Czasem relacja jest odbierana jednotorowo: poprzez odnoszenie do siebie zachowań drugiej osoby, percypowanie wszystkich poczynań drugiego człowieka poprzez własny pryzmat i  egocentryzm. Tak, jakby pojawiało  się pod skórą poczucie krzywdy. „Bo ja przestaję otrzymywać od Ciebie to, co zawsze otrzymywałem/am” – wsparcie, zrozumienie, wzmocnieni e poczucia własnej wartości .
 I wtedy pojawia się pytanie: Czy to była przyjaźń? Moim zdaniem, to są przyjaźnie, po których zostaje sentyment i dobre wspomnienia.
I lekka nuta żalu, iż dalej nie pójdziemy już razem.
I wdzięczność  za to, co było dobre.

Po okresie smutku, żalu przychodzi nowe spojrzenie. Przewartościowanie. I Siła.
Agnieszka







czwartek, 9 czerwca 2011

Historia wyczytana z twarzy prababci - sentymentalnie

Przypomina mi się dzisiaj moja prababcia. Prababcia dożyła 95 lat, zmarła kilka lat temu. 
Przypomina mi się jej twarz, sposób bycia. Babcia, bo tak do niej mówiliśmy, była niezwykłą osobą. 
W ostatnich latach życia chodziła wspierając się o lasce, ale w butach na wysokim obcasie;)

Nigdy się nie poddawała, a jej mottem życiowym były słowa „Trzeba mieć szyję niemiecką a głowę radziecką”, co oznaczało, ze trzeba zawsze sobie radzić, że zawsze znajdzie się jakiś sposób. Że zawsze trzeba być twardym.
Babcia żyła w trudnych i ciężkich czasach, ale w wieku 95 lat jej twarz, choć poorana zmarszczkami, wywoływała uśmiech. Była pełna serdeczności.

Bardzo lubię zmarszczki na ludzkich twarzach. Zwłaszcza u nieco starszych osób, których twarz stanowi swego rodzaju mapę. Mapę tego, w jaki sposób żyli i jakimi teraz są ludźmi. Jestem zdania, że każda twarz pokazuje historię jej właściciela. Pokazuje podejście do świata, wskazuje na najczęstsze emocje. Przepłakane chwile czy też całe lata, każdy uśmiech czy smutek, miłość czy złość wyciskają na twarzy swój ślad. Lubię zmarszczki, gdyż dzięki nim wiem, że człowiek jest „prawdziwy”. Doświadczał, angażował się, reagował, przeżywał. 
Nie lubię twarzy płaskich, wygładzonych, naciągniętych. Twarzy, na których nie widać emocji.



Mam koleżankę, której twarz jest niczym płótno. Każda emocja, każde drgnienie maluje na niej pejzaż. Czasem nie musi nic mówić, jej twarz odpowiada za nią. Niekiedy, gdy ją widzę, mam wrażenie, że patrzę na prawdę w czystej postaci.

Podobnie jest z ciałem. Nadwaga, niedowaga, zgarbienie, przegięcie, opuszczenie ramion... Kiedy patrzę na ciało drugiego człowieka, widzę w jaki sposób żyje, jakich emocji doświadcza najczęściej. Czy nosi duży ciężar na swych ramionach, czy stawia granice, czy potrzebuje się bronić i chronić? Czy się poddaje czy walczy? Czy jest drobiazgowy, energiczny czy zgaszony?

Moja Babcia do końca życia była wyprostowana, miała wysoko podniesioną głowę i odciągnięte ramiona. Kroczyła dumnie, stanowczo, pewnie. 
Z daleka potupując swoimi obcasikami.






wtorek, 31 maja 2011

Nie musisz być doskonała cz.1


Od pewnego czasu noszę się z zamiarem napisania na temat perfekcjonizmu. Jest to coś, co ostatnio często obserwuję i co mnie głęboko zastanawia.

Nigdy nie byłam perfekcjonistką. Nie układam skarpetek w kostkę. Nie sprawdzam piętnaście razy, czy praca jest napisana bezbłędnie zaś ciasto upieczone zgodnie z przepisem.
Wręcz przeciwnie – żadne ciasto z mojej kuchni nie powstało do tej pory zgodnie z oryginalną procedurą:)
I uważam, że lekka dawka kreatywnego chaosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Widzę teraz uśmiechy tych, którzy dość dobrze mnie znają:)

Ale perfekcjoniści w pewien sposób mnie fascynują i dają do myślenia.
Kim w ogóle jest perfekcjonista?

Jest to osoba, która dąży do osiągnięcia wysokich, często niewiarygodnie wysokich wymagań. Dąży do zrealizowania swoich celów, do bycia najlepszym i doskonałym. Problem polega na tym, iż cele takiej osoby często nijak mają się do rzeczywistości. Poprzeczka jest za wysoko postawiona. Słyszałam o osobie, która nigdy nie skończyła doktoratu, gdyż cały czas sprawdzała, czy literatura, na której się opiera, jest wystarczająca. Ponieważ ciągle powstawały nowe publikacje, jej zdaniem jej bibliografia zawsze była zbyt uboga i niepełna.

Dla perfekcjonistów nie istnieją błędy. Istnieją tylko ogromne porażki, które zostały spowodowane ich brakiem umiejętności i kompetencji. To nic, że odcięli prąd i nie mogłam pokazać prezentacji. Przecież mogłam naładować baterię...

Ponieważ perfekcjoniści boją się błędów i porażek, nie dają sobie szans na rozwój. A przecież:
Zanim żarówka się zaświeciła Thomas Edison przeprowadził około 11 tysięcy nieudanych prób.
Po pięciu tysiącach dziennikarz zapytał go
- Panie Edison dlaczego nie rezygnuje pan po pięciu tysiącach porażek ?
- Młody człowieku nie rozumie pan, to nie porażka. Znalazłem po prostu tylko pięć tysięcy sposobów które nie działają. Dzięki czemu jestem o pięć tysięcy prób bliżej rozwiązania.


Perfekcjonista lubi porównywać się z innymi, zastanawiać się co osiągnęli inni i dlaczego tak szybko. Perfekcjonista nigdy nie jest usatysfakcjonowany na długo swoimi osiągnięciami – zawsze są kolejne sprawy do załatwienia, kursy do zaliczenia, dyplomy do zdobycia. Radość nigdy nie trwa długo. To, co jest, to zawsze jest za mało.

O perfekcjonizmie „niejedna chwiejna wypowiedź już padła” - nieco parafrazując Szymborską.
Zastanawia mnie jednak najbardziej, jakie są jego przyczyny. Oczywiście trudne relacje w domu rodzinnym, miłość „za coś”, niewiarygodne wymagania środowiskowe...

Ale moim zdaniem jest jeszcze coś. I o tym napiszę w kolejnym poście.
A może macie jakieś propozycje?


Pozdrawiam:)
as