ROZWÓJ OSOBISTY, MOTYWACJA, REFLEKSJE, SPOSTRZEŻENIA. Z ASEM WYGRYWASZ.

wtorek, 31 maja 2011

Nie musisz być doskonała cz.1


Od pewnego czasu noszę się z zamiarem napisania na temat perfekcjonizmu. Jest to coś, co ostatnio często obserwuję i co mnie głęboko zastanawia.

Nigdy nie byłam perfekcjonistką. Nie układam skarpetek w kostkę. Nie sprawdzam piętnaście razy, czy praca jest napisana bezbłędnie zaś ciasto upieczone zgodnie z przepisem.
Wręcz przeciwnie – żadne ciasto z mojej kuchni nie powstało do tej pory zgodnie z oryginalną procedurą:)
I uważam, że lekka dawka kreatywnego chaosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Widzę teraz uśmiechy tych, którzy dość dobrze mnie znają:)

Ale perfekcjoniści w pewien sposób mnie fascynują i dają do myślenia.
Kim w ogóle jest perfekcjonista?

Jest to osoba, która dąży do osiągnięcia wysokich, często niewiarygodnie wysokich wymagań. Dąży do zrealizowania swoich celów, do bycia najlepszym i doskonałym. Problem polega na tym, iż cele takiej osoby często nijak mają się do rzeczywistości. Poprzeczka jest za wysoko postawiona. Słyszałam o osobie, która nigdy nie skończyła doktoratu, gdyż cały czas sprawdzała, czy literatura, na której się opiera, jest wystarczająca. Ponieważ ciągle powstawały nowe publikacje, jej zdaniem jej bibliografia zawsze była zbyt uboga i niepełna.

Dla perfekcjonistów nie istnieją błędy. Istnieją tylko ogromne porażki, które zostały spowodowane ich brakiem umiejętności i kompetencji. To nic, że odcięli prąd i nie mogłam pokazać prezentacji. Przecież mogłam naładować baterię...

Ponieważ perfekcjoniści boją się błędów i porażek, nie dają sobie szans na rozwój. A przecież:
Zanim żarówka się zaświeciła Thomas Edison przeprowadził około 11 tysięcy nieudanych prób.
Po pięciu tysiącach dziennikarz zapytał go
- Panie Edison dlaczego nie rezygnuje pan po pięciu tysiącach porażek ?
- Młody człowieku nie rozumie pan, to nie porażka. Znalazłem po prostu tylko pięć tysięcy sposobów które nie działają. Dzięki czemu jestem o pięć tysięcy prób bliżej rozwiązania.


Perfekcjonista lubi porównywać się z innymi, zastanawiać się co osiągnęli inni i dlaczego tak szybko. Perfekcjonista nigdy nie jest usatysfakcjonowany na długo swoimi osiągnięciami – zawsze są kolejne sprawy do załatwienia, kursy do zaliczenia, dyplomy do zdobycia. Radość nigdy nie trwa długo. To, co jest, to zawsze jest za mało.

O perfekcjonizmie „niejedna chwiejna wypowiedź już padła” - nieco parafrazując Szymborską.
Zastanawia mnie jednak najbardziej, jakie są jego przyczyny. Oczywiście trudne relacje w domu rodzinnym, miłość „za coś”, niewiarygodne wymagania środowiskowe...

Ale moim zdaniem jest jeszcze coś. I o tym napiszę w kolejnym poście.
A może macie jakieś propozycje?


Pozdrawiam:)
as



poniedziałek, 16 maja 2011

11 książek, które wywarły największy wpływ na moje życie

Książki mojego życia.
Kolejność nie ma znaczenia.
Wyzwalały zmiany, wpływały na postrzeganie świata, uczyły, pokazywały życie. Ważne dla mnie. Kto je zna, ten zna częsć mnie.
1.     Zygmunt Freud  „Objaśnianie marzeń sennych” – od tego zaczęła się psychologia. Od dziecka uwielbiałam czytać. Dzieciństwo spędziłam na wsi, gdzie często chodziłam do biblioteki gminnej. W pewnym momencie było tak, że przeczytałam wszystkie dostępne dla mnie książki. Byłam wtedy w 7 klasie. I wtedy moja ręka sięgnęła w kierunku półki z podpisem „Psychologia”. Trafiłam na Freuda „Objaśnianie marzeń sennych”. Od tego czasu, zawsze moje dłonie i serce zwracały się w kierunku półek z podpisem Psychologia
2.     Wisława Szymborska „Widok z ziarnkiem piasku” – od tego zaczęła się polonistyka. Tomik wierszy, który dostałam  w nagrodę w jakimś konkursie w 8 klasie. Chłonęłam, zaczytywałam się, byłam oczarowana. Pokochałam. Uczyłam się wierszy na pamięć, cytowałam.
3.     Piękna i bestia – bajka mojego dzieciństwa. Uratować bestię. I nie zrażać się pozorami.
4.     Stephen Covey „7 nawyków skutecznego działania” - Proaktywność przede wszystkim.
5.     Elizabeth Gilbert „Jedz. Módl się. Kochaj” – cały post na ten temat http://twojazmiana.blogspot.com/2011/04/jedz-modl-sie-kochaj-zyj.html
6.     Antoine de Saint- Exupéry „Mały książę” -  „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”, „- Na pustyni jest się trochę samotnym.
- Równie samotnym jest się wśród ludzi”,” ...ludzie hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie... i nie znajdują w nich tego, czego szukają...”, „Powinienem był ją sądzić wedle czynów, a nie słów” i wiele innych
7.     Martin Seligman „Psychopatologia” – Ksiażka, która wędruje ze mną gdziekolwiek na dłużej wyjeżdżam. Gruba, podstawowa. Nie wiem, skąd we mnie tyle miłości do niej. Ale stanowi dla mnie bazę mojej tożsamości jako psychologa.
8.     Timothy Ferris „4 godzinny tydzień pracy” - Zmieniła moje podejście do pracy. Zrozumiałam, w jak sposób chce pracować. Pomogła mi nakreślić wizję mojego zawodowego życia.
9.     Irving Stone „Pasja życia” – O Van Goghu biograficzno-beletrystycznie. Książka przeczytana w liceum. Taka, o której pamięta się całe życie. O emocjach, niezrozumieniu, samotności, wielkim talencie. Uczy pokory.
10Paulo Coelho „Alchemik” – Książka pierwszy raz przeczytana w Empiku, na stojąco. Najpierw mnie zaczarowała. Potem ją odrzuciłam na dobrych kilka lat, nawet wykpiłam za pseudofilozofię. Niedawno odkryłam na nowo.
11.  Konstanty Ildefons Gałczyński „Rozmowa liryczna” – pokazuje moją sentymentalną i romantyczną, choć czasem gębko skrywaną, naturę. O tym, że do prawdziwej miłość się wraca.  

środa, 11 maja 2011

Być jak płynąca rzeka

Podczas czytania "Być jak płynąca rzeka" Coelho natknęłam się na taki fragment. Stanowi on doskonałe uzupełnienie poprzedniego postu o afirmacji życia.



"Manuel przychodzi do biura i z troską pochyla się nad stertą papierów. Jeśli jest pracownikiem, ro­bi wszystko, aby szef zauważył, że zjawił się punk­tualnie. Jeżeli jest pracodawcą, zagania wszystkich do roboty. Gdy przez przypadek nie ma nic ważne­go do zrobienia, Manuel zawsze coś znajdzie, wy­myśli, stworzy nowy plan, wytyczy nową strategię działania.
Manuel idzie na obiad, ale nigdy sam. Jeśli jest szefem, je z przyjaciółmi, dyskutuje o najnowszych rozwiązaniach, krytykuje konkurencję, zawsze ma w rękawie jakiegoś asa, skarży się (z nieukrywaną dumą), że jest przemęczony. Jeżeli zaś jest pracow­nikiem, również jada z przyjaciółmi, narzeka na sze­fa, opowiada, jak dużo pracuje po godzinach, z roz­paczą w głosie (i wielką dumą) mówi, że w pracy wiele zależy tylko od niego.
Manuel - pracodawca i pracownik - haruje całe popołudnie. Czasem spogląda na zegarek, musi przecież iść do domu, ale właśnie pojawił się pro­blem, który wymaga rozwiązania, trzeba podpisać dokumenty. Jest przecież człowiekiem uczciwym, chce zasłużyć na swoją pensję, spełnić oczekiwania innych ludzi, sprostać marzeniom rodziców, którzy tak się starali, żeby zapewnić mu odpowiednie wy­kształcenie.
Wreszcie wraca do domu. Bierze kąpiel, wkłada wygodne ubranie, zasiada do rodzinnej kolacji. Py­ta, czy dzieci odrobiły lekcje, co robiła żona. Manuel napomyka o swojej pracy, ale tylko po to, by dać dobry przykład, ponieważ nie przenosi do domu kło­potów, które ma w pracy. Po kolacji dzieci, których nie obchodzą szczytne przykłady, praca domowa i tym podobne rzeczy, idą do komputera. Manuel siada przed wynalazkiem z czasów swego dzieciń­stwa, zwanym telewizorem. Znów ogląda wiadomo­ści (mogło się przecież coś zdarzyć w ciągu dnia).
Na stoliku przy łóżku zawsze ma jakąś technicz­ną książkę. Niezależnie od tego, czy jest szefem, czy pracownikiem, zdaje sobie sprawę, jak wielka jest konkurencja. Kto się nie rozwija, ryzykuje utratę pra­cy i staje przed największym z nieszczęść - brakiem zajęcia.
Rozmawia chwilę z żoną - w końcu jest człowie­kiem dobrze wychowanym, pracowitym, kochają­cym, dba o swoją rodzinę i jest gotów bronić jej zawsze i wszędzie. Szybko morzy go sen. Manuel śpi, bo wie, że jutro będzie bardzo zajęty i musi na­ładować baterie.
We śnie przychodzi do niego anioł i pyta: „Dla­czego to robisz?", Manuel odpowiada, że jest czło­wiekiem odpowiedzialnym.
Anioł na to: „Nie możesz zatrzymać się w ciągu dnia przynajmniej na piętnaście minut, rozejrzeć się wokół, spojrzeć na siebie, po prostu nic nie robić?". Manuel odpowiada, że bardzo by chciał, ale nie ma czasu. „Nieprawda - mówi anioł. - Każdy ma na to czas, brakuje mu tylko odwagi. Praca jest darem, kiedy pomaga zrozumieć, co robimy, ale może być przekleństwem, kiedy staje się ucieczką przed pyta­niem o sens życia".
Manuel budzi się w środku nocy oblany zimnym potem. Odwaga? Jak to możliwe, żeby człowiek, któ­ry poświęca się dla innych, nie miał odwagi zatrzy­mać się na piętnaście minut?
Lepiej zasnąć, to tylko sen, takie pytania do ni­czego nie prowadzą, a jutro czeka go dużo, dużo pracy.
Manuel jest wolnym człowiekiem
Manuel pracuje bez przerwy trzydzieści lat, kształ­ci dzieci, świeci przykładem, cały swój czas poświę­ca pracy, nigdy nie zadaje sobie pytania: „Czy to, co robię, ma sens?". Myśli tylko o jednym, by jak naj­więcej pracować i zasłużyć na szacunek społeczeń­stwa.
Dzieci dorastają, wyprowadzają się z domu, on awansuje, pewnego dnia dostaje zegarek albo pióro jako zadośćuczynienie za lata poświęceń, ten i ów uroni łzę. Wreszcie przychodzi oczekiwana chwila: emerytura i wolność, może robić, co mu się żywnie podoba!
Przez pierwszych kilka miesięcy odwiedza biuro, w którym pracował, rozmawia z dawnymi kolega­mi i z rozkoszą oddaje się temu, o czym zawsze ma­rzył - wylegiwaniu się w łóżku. Jedzie na plażę lub do miasta, ma dom na wsi, na który zarobił w pocie czoła, odkrywa uroki ogrodnictwa i stawia pierwsze kroki w tajemniczym świecie roślin. Manuel ma czas, ma go tyle, ile tylko zapragnie. Podróżuje, wy­dając pieniądze, które udało mu się zaoszczędzić. Zwiedza muzea, przez dwie godziny uczy się tego, na co malarze i rzeźbiarze potrzebowali wieków, ale przynajmniej ma poczucie, że poszerza wiedzę. Ro­bi setki, tysiące zdjęć, które wysyła przyjaciołom - w końcu powinni wiedzieć, jaki jest szczęśliwy!
Mijają miesiące. Manuel zaczyna rozumieć, że ogród nie zachowuje się tak samo jak człowiek. Po­sadzone przez niego rośliny potrzebują czasu, żeby urosnąć, i nie pomoże ciągłe sprawdzanie, czy róża już ma pąki. Nachodzi go refleksja, że wszystko, co widział podczas swoich podróży, było jedynie pej­zażem oglądanym z okien autokaru, zostały tylko zabytki uwiecznione w formacie 6x9. Nie odczu­wał przy tym żadnej przyjemności. Zaprzątał sobie głowę opiniami znajomych, zamiast przeżywać ma­gię zwiedzania obcego kraju.
Nadal ogląda wszystkie wiadomości telewizyjne, czyta więcej gazet (bo ma więcej czasu), uważa się za osobę bardzo dobrze zorientowaną, może dysku­tować o rzeczach, o których dawniej nie miał czasu czytać.
Szuka kogoś, z kim mógłby podzielić się swymi przemyśleniami, ale wszystkich wokół porwał wir życia. Pracują, mają mnóstwo spraw na głowie i zazdroszczą Manuelowi wolności. Jednocześnie cieszą się, że są potrzebni społeczeństwu, „zajęci" ważny­mi rzeczami.
Manuel szuka pociechy u dzieci, które mają dla niego wiele czułości. Był wspaniałym ojcem, wzo­rem uczciwości i poświęcenia. Jednak one także ma­ją swoje sprawy, mimo że obowiązkowo uczestniczą w niedzielnych obiadach.
Manuel jest wolnym człowiekiem, ma ustabilizo­waną sytuację materialną, wie, co się dzieje na świe­cie, ma świetlaną przeszłość, ale co dalej? Co zro­bić z tą mozolnie zdobytą wolnością? Wszyscy mu gratulują, chwalą, ale nikt nie ma dla niego czasu. W końcu Manuel robi się smutny, czuje się niepo­trzebny, mimo że przez tyle lat służył światu i swej rodzinie.
Którejś nocy we śnie przychodzi do niego anioł. „Co zrobiłeś ze swoim życiem? Postarałeś się prze­żyć je zgodnie z marzeniami?"
Zaczyna się kolejny długi dzień. Gazety. Wiado­mości w TV. Ogród. Krótka drzemka. Chwila dla siebie - i właśnie wtedy Manuel odkrywa, że nic mu się nie chce. Jest wolny i smutny, o krok od depresji, bo kiedy zegar odmierzał kolejne lata, był zbyt zaję­ty, żeby zastanowić się nad sensem życia. Przypo­minają mu się słowa poety: „Przeżył życie/nie żyjąc".
Teraz jest za późno, by zaakceptować tę prawdę, lepiej więc zmienić temat. Wolność, o którą tak cięż­ko walczył, okazała się więzieniem.
Manuel idzie do nieba
Manuel przechodzi na emeryturę, stara się ko­rzystać z tego, że nie musi wcześnie wstawać i może spędzać czas, jak mu się żywnie podoba. Wkrótce jednak popada w depresję, czuje się niepotrzebny, wykluczony ze społeczeństwa, które pomagał two­rzyć, opuszczony przez dorosłe już dzieci, niezdol­ny pojąć sensu własnego życia, gdyż nigdy nie pró­bował odpowiedzieć sobie na słynne pytanie: „Co ja robię na tym świecie?".
Wreszcie któregoś dnia nasz kochany, uczciwy, zdolny do poświęceń Manuel umiera - prędzej czy później spotka to wszystkich Manuelów, Marie, Mo­niki. I tu muszę oddać głos Henry'emu Drummondowi, który w swej wspaniałej książce Największa w świecie rzecz opisuje, co następuje potem:
„Wszyscy w jakimś momencie zadajemy sobie pytanie, które stawiały wszystkie pokolenia:
Co jest najważniejsze w życiu? "



STOP DOING THIS


Żyjemy w czasach, kiedy zarządzanie sobą w czasie jest bardzo modnym, wziętym tematem. 
Każdy chce robić więcej, zlikwidować dystraktory, wykorzystać każdą minutę na coś produktywnego, 2 w 1 , 3 w 1, n w 1... 
Rozwijać się nieustannie i nie uszczknąć nawet chwili na zbędne rzeczy. 
Perfekcjonizm, dyscyplina, panowanie nad sobą to ich drugie imiona. 
Czas spędzony na portalach społecznościowych jest czasem straconym, oglądanie telewizji, czytanie niepotrzebnych gazet, pogaduszki w pracy to czas, który można inaczej, produktywniej wykorzystać. Owszem, można. Ale zastanawiam się, czy naprawdę trzeba? I czy w ogóle warto?

Temat „robokopowatości” pojawia się w moich wypowiedziach od dłuższego czas. Toastmasterzy pewnie pamiętają moją mowę wygłoszoną na auli UMCS o Robokopach, Robokopkach i Frankenstainach. O ludziach, którzy w pogoni za pieniądzem, sukcesem i karierą tracą swoje ludzkie twarze. Którzy w taki sam sposób wychowują dzieci. Którzy budzą się kiedyś ze snu zwanego sukces i przecierają oczy ze zdumieniem, że nie znają własnej rodziny. A może jej już nie mają. Są też tacy, którzy nie budzą się wcale. I paradoksalnie tym żyje się lepiej.

Nie chcę bezpośrednio łączyć tych dwóch wymiarów: doskonałego zarządzania sobą w czasie i przeobrażenia się w maszynę. Istnieje wiele innych zmiennych, które są konieczne, by taki proces nastąpił. I by w ogóle nastąpił.

Jednak chce opowiedzieć się za jedną sprawą: afirmacją życia.
Przy szczelnym wypełnieniu dnia różnymi poważnymi i niezbędnymi zadaniami, przy zaplanowaniu każdej chwili, wyeliminowaniu dystraktorów, gdzie znaleźć czas na cieszenie się życiem? Nie mówię tutaj o zaplanowanym odpoczynku, czy czasie przeznaczonym na wakacje. To też jest czas wpisany w program. Kto nie zna uczucia spięcia „Mam teraz wolne, muszę wypocząć, bo potem nie będzie kiedy”?

Wykorzystanie każdej chwili, plan działania dają poczucie satysfakcji, że jest się produktywnym. We mnie jednak zawsze budzi się pytanie: Dlaczego osoba, która tak postępuje, boi się okazać bezproduktywności? Czemu wypełnia każdą chwilę? Czego w sobie się boi? Czy jest coś, przed czym ucieka. Może przed własną niedoskonałością, może ma wielką potrzebę przekonania siebie o posiadaniu wysokiego poczucia własnej wartości?

Stop doing this

Moja nowa filozofia życiowa. Może nie taka znów nowa, bo praktykowana od kilku miesięcy, jednak przynosząca dla mnie świetne rezultaty.

Przestań to robić.

Zrezygnuj z czegoś. Odpowiedz „nie” na propozycję, która nie jest z Tobą zgodna. 
Daj sobie czas. 
Poczuj, że zmieniają się pory roku.
Zauważ zmęczona twarz koleżanki, błysk radości w oku męża/żony kiedy Cię widzi.
Zrezygnuj z usuwania tego, co sprawia Ci radość. 
Daj sobie prawo, do tego by nic nie robić.
Wypracuj sobie uważność, delektuj się, doświadczaj, słuchaj.
Słuchaj innych, ale słuchaj też siebie. 
Swoich napięć, zmarszczeń brwi, grymasów, kręgosłupa i mięśni.

Daj sobie czas.

I na koniec chciałabym mocno podkreślić jedną rzecz: nie namawiam do nierobienia planów, do mało efektywnego wykorzystania czasu pracy, do zaprzestania rozwoju. Absolutnie nie.

Ale do tego, że kiedy przyjdzie upragniony czas wolny, by nie było w nim lęku: kim ja naprawdę jestem, kiedy zostaję tylko ze sobą?








czwartek, 5 maja 2011

Niepokonani

Nie każdy dobry  film, jest filmem wciągającym, zapadającym w pamięć, dającym do myślenia. I taki jest właśnie  film „Niepokonani”   Petera Weira.
 Nie jest do dobry film. Jest raczej przeciętny. Przeciętnie zrealizowany, pocięty. Niewystarczająco ukazujący dramat życia w obozie, od początku ukierunkowany na osiągnięcie celu, jakim jest przedstawienie drogi. Film nierówny, momentami zachwycający, momentami nużący.  Niedostatecznie ukazane piękno krajobrazów Syberii, Mongolii, Tybetu, Gobi, Indii.
Ale… świetna gra Farrela (co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem) , Eda Harrisa ( co zaskoczeniem nie było)i  Saoirse Ronan (nie miałam żadnych oczekiwań). Historia inspirowana faktami, nieprzerysowana, mało hollywoodzka.
I opowieść o niezłomnym Polaku. Nieugiętych ludziach pragnących wolności. O wolności cenniejszej niż życie.
Opowieść przedstawiona  bez heroizmu. Bez romantycznych uniesień. Bez Kordiana na Mont Blanc.
Opowieść o sile charakteru, o niezłomności, o sile, która drzemie w człowieku.
Czemu o tym piszę? Poruszył mnie ten przeciętny film. Pozwolił na odkrycie kilu prawd, zapominanych często truizmów. Pierwszy z nich:
Ludzie narzekają i będą narzekać. Niewielu coś zmieni w swoim życiu. Będą  dusić się we własnym grajdołku, ale tylko nieliczni spróbują z niego uciec. Wszak duszenie się jest im znane. Choć nieprzyjemne, to jednak bezpieczne. Taka strefa bezpieczeństwa ograniczona drutem kolczastym własnych obaw.  Podcinających skrzydła przekonań na temat tego co jest, a co nie jest możliwe.
A skąd wiesz , co jest niemożliwe, jeśli tego nie spróbujesz? Skąd wiesz, że ci się nie uda? Bo ktoś tak powiedział? Bo komuś się nie udało?
 A może to Ty za mało czegoś pragniesz? Może to nie jest Twój prawdziwy cel? Twoja droga?
Łatwiej jest narzekać, niż spróbować.  Łatwiej tkwić w tym ,co znane, nawet jeśli nieuchronnie prowadzi do śmierci – nie ma znaczenia czy fizycznej czy mentalnej.
Pamiętam taką historię jeszcze z czasu studiów. Podczas jednych z zajęć prowadzący zadał pytanie: Co jest lepsze: homeostaza czy heterostaza? Czyli stałość czy zmienność w życiu? Większość studentów odpowiedziała, ze homeostaza. Stałość. Niezmienność. Pewność. Bezpieczeństwo.
Prowadzący był zdziwiony.   Stwierdził, ze w życiu człowieka niezbędny jest stan heterostazy: zmiany. Tylko zmiana może gwarantować rozwój. Tylko kryzysy mogą doprowadzić do zmian, do spojrzenia na swoje życie z innej perspektywy.
Bolesne jęki i litanie narzekań nie doprowadzają do zmian. Wyzwalają jedynie taki rodzaj emocji, który utrudnia lub wręcz uniemożliwia działanie. A tym samym powoduje, iż koło zamyka się.

Drugi truizm: Nawet jeżeli cel oddala się i zmienia warto podążać za własną Legendą.
Ostatnio w moim życiu dochodzi do licznych przewartościowań. To, co było istotne kilka miesięcy temu, staje się dzisiaj czymś wręcz śmiesznym, choć zrozumiałym.
Najtrudniej w życiu iść własną drogą. Odpuścić. Wyjść z obiegu i nie naprawiać świata. Pozwolić innym na ich sukcesy, na ich ucieczkę i na ich dążenia. Na ich porażki. Odejsć. Dać sobie szansę na podążanie własną ścieżyną. Nie musi to być autostrada, zawsze z pierwszeństwem ruchu i zielonym światłem. Może to być wydeptana dróżka na dziewiczej łące. Na własnej łące.
Nauczyłam się w życiu, by nie odpuszczać. Nie poddawać się. Wszystkie moje motta życiowe to były motta motywacyjne. Teraz szukam motta spokoju. Wyciszenia. Motta, które daje poczcuie bezpieczeństwa i radości istnienia. Afirmacji życia.
 Czekam na Wasze propozycje;)
A do obejrzenia filmu zachęcam.  Warto. Potrafi inspirować.
Pozdrawiam:)
as